9/25/2011

Kiedy iść do psychologa, kiedy iść do psychiatry; i co z tym potem zrobić

Człowiek jest istotą zdolną do prowadzenia nieustannej autorefleksji.  Bez dodatkowego motywowania robi to przez cały okres swojego życia. Zalety tego działania są nieocenione i pozwalają nam ustawić się w porządanych życiowych współrzędnych, czyli odczuwać samozadowolenie. Mówi się czasem o niektórych ludziach, zwykle złośliwie, że prowadzą bezrefleksyjne życie, gubiąc gdzieś swoje cele.  Ale z pewnością żadna refleksja nie spełni swojego podstawowego celu, jeśli dopuścimy do niej w patologicznym nadmiarze, o czym mówi teoria metabolizmu informacyjnego Anotniego Kępińskiego. Według tej teorii zakłócenie swoistej wymiany między człowiekiem a jego otoczeniem (poprzez zamknięcie się we własnym świecie) prowadzi do zaburzeń i chorób psychicznych.
 Chcąc odpowiedzieć na pytanie „kiedy?” i w jakich sytuacjach koniecznie skontaktować się z psychologiem lub psychiatrą, staramy się raczej oswoić całą tę sytuację, odczarować niejednokroć jej grozę. Bowiem, choć zabrzmi to oczywiście, pozostanie tylko naszą decyzją, czy to spotkanie się odbędzie. Inaczej niż z ewidentnymi chorobami, pogorszeniem wzroku, anginą, nozologiczność świata psychicznego jest bardziej mętna. Ewa Wilk we wstępie do "Poradnika Psychologicznego Polityki, tom7" pisze: "Na wiele przypadłości psychicznych składają się stany dobrze znane człowiekowi". Nie zawsze na opisany przez nas problem znajdzie się pewne rozwiązanie, nawet to farmakologiczne. W przypadku depresji możliwości przepisania leków są szerokie – chory wypróbowuje tabletki różnie działajace na ośrodkowy układ nerwowy. Dzisiaj nie da się odpowiedzieć na pytanie, gdzie przebiega granica między zdrowiem psychicznym a chorobą – nie da się odpowiedzieć dokładnie, nie da się jej narysować. Być może nawet na poziomie biochemicznym nie ma takiej granicy. To trochę filozoficzne, ale ciekawe pytanie. Przy czym zazwyczaj nie ma kontrowersji przy orzekaniu, czy dany przypadek kwalifikuje się psychiatrycznie. To sprawia, że w poradnictwie psychologicznym brak odpowiedzi na pytanie o granice zdrowia psychicznego nie jest jakąś kluczową luką. To właśnie indywidualne odczuwanie samych siebie jest miarą tego, czy jesteśmy zdrowi – w najogólniejszym sensie; ponieważ też nie każdy chory czuje swoją chorobę psychiczną, jak to bywa w schizofrenii.
Psycholog nie zawsze jest osobą od zadań specjalnych. Czasami po prostu działa w obrębie tzw. „małej psychiatrii”: pracuje z dziećmi z objawami lękowymi, ludźmi żyjącymi w stresie, z tymi którzy sobie nie radzą (otyłość, rozwód, śmierć, bezrobocie). Innymi słowy dobrze jest myśleć o psychologu jako o osobie, która pomaga wyplątać się ze stagnacji, apatii, która wyjaśnia, jak bardziej cieszyć się z życia, poszerzyć samoświadomość.  Jeśli czujemy, że przestaliśmy dawać radę, dobrze jest o tym porozmawiać ze specjalistą. Nie dlatego, że potrzebujemy tego specjalisty, tak jak np. potrzebujemy operacji serca. Ale dlatego, że istnieje szansa na poprawę dotychczasowej sytuacji, dzięki profesjonalnej poradzie; zupełnie tak, jak konsultujemy się na studiach z wykładowcą. To możliwość zyskania jakiejś wiedzy, w tym wypadku o samym sobie. A to wiedza bardzo cenna. Adriana Kłos w "Poradniku psychologicznym, tom 7" ujmuje jego funkcję w ten sposób: "Psychoterapeuta nie jest życiowym doradcą; on ma pomóc w budowaniu wewnętrznej siły i dojrzałości."  Spotkanie z nim może zakończyć się na jednej wizycie. Jeśli mimo to wizyta u psychologa wywołuje niepokój niemożliwy do przeskoczenia, spróbujmy skontaktować się ze znanym w naszym prywatnym otoczeniu psychologiem (np. znajomym) i zapytać, co o tym sądzi. Jego opinia może rozwiać początkowe wątpliwości, a gdy zajdzie potrzeba poda telefon do osoby, która specjalizuje się w konkretnej problematyce. Nierzadko jest tak, że po pierwszej wizycie, bywa że wyczerpującej emocjonalnie, zostajemy podesłani do psychologa, który całe życie zawodowe poświęca konkretnym zaburzeniom. Dla niektórych to duży komfort od razu trafić pod dobre drzwi.
O ile kontakt z psychologiem, ironizując eufemistycznie – couchem, nie oznacza natychmiastowej stygmatyzacji, albowiem coraz więcej z nas, i to polegając tylko na własnych obserwacjach, akceptuje, że współczesne czasy sprzyjają psychicznej dezorganizacji, o tyle kontakt z psychiatrą to już rodzaj hitchcockowskiej grozy. I duże ryzyko niespruwalnej łatki: nieobliczalny. Nie każdy chce podjąć to ryzyko, patrząc na rynek pracy, pracodawców. Z kleszczy stereotypów można jeszcze wyplątać się, gdy chodzi o depresję – wiadomo, tempo życia, niepewność jutra, nie każdy chce się ścigać z całym światem. To całkiem ludzka reakcja. Smutny jakiś, gorzej: Leń apatyczny. Ale jeszcze do naprawy. Jeszcze normalny.
Można powiedzieć, że konieczność wizyty u psychiatry jest już mniej dobrowolna od tej samej u psychologa. W chorobach psychicznych świat przeżyć tak bardzo się zmienia, że dyfunduje na całe otoczenie; i to otoczenia zgłasza skargę, wpycha chorego do gabinetu lekarza. Bliscy dyrygują całym przedsięwzięciem, chcąc nas uzdrowić. Depresyjni mogą nie mieć podstawowej motywacji, żeby wykonać telefon. Anorektycy i bulimicy mogą czekać, aż sytuacja wymknie się spod kontroli. Czujność otoczenia niejednokrotnie ratuje.
Psychiatra nie tylko chodzi po legendarnym szpitalu przy Sobieskiego, ale też przyjmuje indywidualnie w gabinecie. Pracuje z chorymi, którzy potrzebują wsparcia farmakologicznego. To jest właśnie jego wyjątkowa rola. Jest lekarzem ze specjalizacją (chciałoby się powiedzieć, jak każda inna) i ma możliwość wypisywania recept. Bardzo często psychiatrzy są też certyfikowanymi psychoterapeutami – to sprawia, że chory nie musi rozdzielać się na drobne przeznaczając czas na konsultacje u psychologa X i wizyty u psychiatry Y. Najczęściej prowadzą chorych depresyjnych, nerwicowych, uzależnionych od alkoholu, z wahaniami nastroju, z zaburzeniami odżywiania; amerykańscy psychiatrzy przepisują Ritalin dzieciom z ADHD (substancja zawarta w tym leku i jej działanie są nawiasem mówiąc interesujące). Mimo to lepiej, aby tak odważna samodiagnoza jak CHAD czy zaburzenie osobowości nie była przeprowadzana samodzielnie. Wiele osób nie docenia tego, jak łatwo jest wmówić sobie pewną chorobę psychiczną, uznać ją za część swojego codziennego życia i usprawiedliwiać nią swoje złe postępowanie. Nieopatrznie dochodzi do akcpetacji czegoś, co nazwalibyśmy słabością charakteru, impulsywnością, a co przykryliśmy psychiatrycznym terminem. Tak jakby ludziom nie opłacało się być zdrowymi psychicznie. Podobne zjawisko pojawia się wraz z popularyzacją psychopatologii, np. poprzez filmy („Dzień świra”, „Aviator”). W tych dwóch obrazach nerwica natręctw zostaje oswojona publiczności, jest fragmentem osobowości bohatera. W „Aviatorze” ból chorowania jest głęboki, odstręczający. Ale już Marek Kondrat jest ekscentrycznym dziwakiem, zupełnie jak Jack Nicholson w „Lepiej być nie może”. Nieraz można przeczytać posty internautów,  czy powinni pójść do psychiatry, bo nieustannie wracają się z przystanka autobusowego do domu, by sprawdzić, czy zamknęli drzwi (kopalnia własnych samodiagnoz to forum nerwica.com) A drzwi zawsze są zamknięte. Otóż, jak pisze Antoni Kepiński: „Objawy anankastyczne w śladowym nasileniu występują w codziennym życiu ludzi zdrowych.” I o ile nadmierny pedantyzm, skrupulatne mycie rąk, czy kilkakrotne sprawdzanie biletu w kieszeni nie zdezorganizują naszego życia w widoczny sposób (to już kwestia własnej oceny), jesteśmy przeciętnie zdrowymi ludźmi, jak większość populacji. Innymi słowy, dopóki pacjent nie pojawi się na konsultacjach, raczej nic mu nie dolega.
Zatem gdzie powinna zapukać osoba, która widzi, że kwalifikuje się do leczenia? Psycholog czy psychiatra? Odpowiedź jest złożona. Po pierwsze, jeśli nie potrafisz uzasadnić swojego wyboru, umów się na spotkanie u psychologa – to zagwarantuje Ci rozmowę, której koniec końców potrzebujesz; może padnie diagnoza i umówione będą kolejne wizyty;  może zostanie Ci polecona psychoterapia i podany konkretny adres; w miarę upływu czasu może namówić Cię na wizyty u psychiatry po wsparcie farmakologiczne. W pewnym sensie jest to kompromisowe wyjście. Niektórzy ludzie od razu zapisują się do lekarza psychiatry, który stara się ich ratować dysponując określoną ilością czasu. Adriana Kłos pisze: "W swojej praktyce psychoterapeuty obserwuję, że wiele osób obawiając się psychoterapii i nie dowierzając w jej skuteczność, szuka pomocy u psychiatry." Jest jednak duża jakościowa różnica pomiędzy tymi dwiema usługami. W środowisku ta sytuacja jest znana: u psychiatry nie ma klimatu do przegadania na spokojnie pewnych spraw. Robi się wywiad, uzupełnia kartę pacjenta, w trakcie kolejnych spotkań rozmawia o postępach. Podejście psychiatry do pacjenta może przeważyć w sprawie jego wyzdrowienia. Zresztą psychologowie i psychiatrzy w środowisku są do siebie trochę antagonistycznie nastawieni; to w końcu specjaliści od tej samej sprawy, ale z różnymi metodami, narzędziami działania. Ta niechęć może wynikać z tego, że obie grupy wabią pacjentów o innych potrzebach i rzadko czują, że jednosobowo poprawili los chorego. Psychiatrzy szybko się wypalają, podbijając recepty przy dużej rotacji pacjentów; psycholodzy zajmują się chorym i jego światem przeżyć, ale muszą go odesłać do psychiatry, gdy w grę wchodzą leki – więc pacjent im ucieka w inne drzwi.
Aby korzystnie wyjść z tej sytuacji i przyspieszyć własne ozdrowienie, np. w przypadku depresji, dobrze jest od razu znaleźć psychiatrę z certyfikatem psychoterapeuty, lub na swój sukces złożyć współpracę psychologa i psychiatry.
W tytule tego artykłu znajduje się jeszcze pytanie „... i co z tym potem zrobić?”. Jakby istniało jakieś życie po życiu, życie po psychiatrze. W gruncie rzeczy jest to przypomnienie, że terapia to nie jest osobny epizod, jakiś odcinek na linii życia. Całe nasze życie jest dbaniem o komfort psychiczny, jest rozwijaniem pewnych umiejętności, umożliwianiem normalnego metabolizmu informacyjnego. Wielu ludzi nigdy nie miało problemów wewnątrzpsychicznych, nigdy ich nie odczuwali, a psychologia była podejrzaną wiedzą o podejrzanych sprawach... Ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że bardzo wiele rzeczy się zmieniło i zmienia. "Chodzi mianowicie o to, żeby uwolnić się od pewnego inwalidztwa, które zasadza się w pierwszym wypadku na wyobcowaniu człowieka-gatunku z całości przyrody organicznej, w drugim - na zdławieniu w człowieku-jednostce biologicznej jej biologicznej natury. (...) A wiec ostatecznie - niemożność osiągnięcia przez człowieka poczucia identyfikacji z własnym środowiskiem naturalnym." pisze Leszek Kołakowski w "Kulturze i fetyszach".  Człowiek żyje w syntetycznym środowisku, którego jest autorem; ludzka psychika miała naprawdę niewiele czasu, żeby nauczyć się w nim efektywnie działać. Pokłosiem tych trudnych testów i sprawdzianów, zazwyczaj oblanych, są zaburzenia psychiczne.
 
Bibliografia
Anotni Kepiński "Psychopatologia nerwic",
Leszek Kołakowski "Kultura i fetysze",
"Poradnik psychologiczny Polityki, tom 7: O chorobach psychicznych i zaburzeniach umysłu"

9/01/2011

Zuzanna Celmer: Żyjemy w nieustannym usztywnieniu

Zwierciadło, 1979r.
 
  Chcieliśmy zaprezentować wyszukany i niezwykle ciekawy artykuł Zuzanny Celmer, opublikowany w 1979r. w piśmie „Zwierciadło”. Kiedyś tygodnik, a dziś miesięcznik przez lata i dwa ustroje trzymał się niedoścignionego do dziś poziomu jakości. Dzisiaj pismo jest m.in. świetnym popularyzatorem psychologii, piszą do niego Wojciech Eichelberger i Hanna Samson. Już te kilka dekad temu kobiety mogły czytać artykuły utrzymane w duchu feministycznym, jak np. o konieczności równouprawnienia w pracach domowych, felietony o nowoczesnej rodzinie, wiele razy pisano o ojcach, którzy z przyjemnością uczestniczą w dzieciństwie własnych dzieci, a także listy od nich, czy też porady, jak zabrać się do domowego majsterkowania i urządzania. Porywający widok na przeszlość odsłaniają ostatnie strony miesięcznika, czyli rubryka „Serce w rozterce” gdzie na listy (dziś napisalibyśmy „problemy”) odpowiadała Zofia Bystrzycka, redaktor naczelna. W latach osiemdziesiątych zastąpiła ją Zuzanna Celmer. Patrząc na zdjęcie okładki „Zwierciadła” z lat 70. można przeżyć przyjemny wstrząs estetyczny – wszystkie fotografie na kowerach były subtelne, intrygujące, a modelki naturalne (i polskie). Świat tak różny kiedyś, ale miesięcznik wciąż zachęca do pogodnego i otwartego postrzegania świata; przede wszystkim zaś do życia powolnego, ale świadomego i jakościowego. Witryna internetowa „Zwierciadła” to „przestrzeń wolna od presji, stresu, codziennego pędu i tego wszystkiego, co nie pozwala nam dostrzegać rzeczy ważnych.” Czytanie dawnych numerów pisma zaowocowało wstrząsajacą refleksją, że jeśli chodzi o ludzi i ich sprawy, to nic poza kontekstem cywilizacyjnym się nie zmieniło.




„Jeśli usiłujemy opisać jakąś osobę, zwykle zaczynamy od przedstawienia jej wyglądu zewnętrznego, a następnie przechodzimy do kreślenia jej charakteru. Opis ten zatem przeważnie składa się z dwóch części, które występują jako odrębne:  cech powierzchowności i walorów ducha. Wiemy co prawda o tym, że dobre samopoczucie w trakcie choroby rokuje lepsze perspektywy wyzdrowienia, że zły stan psychiczny może wpływać na pogarszanie się ogólnej sprawności organizmu; nie zawsze jednak zdajemy sobie sprawę z konsekwencji płynących z faktu, że człowiek w swojej istocie stanowi jedność.
Dopóki nie dochodzi do poważnej awarii w naszym organizmie, takiej jak np. zawał serca – lekceważymy „mowę ciała” i nie umiemy czytać przekazywanych nam przez nie sygnałów. Wszyscy znamy tremę przedegzaminacyjną wyrażającą się drżeniem kolan lub ud, dygotem głosu, czy stan nagłego zblednięcia lub przeciwnie (...). Odczuwamy bóle głowy, krzyża, niekiedy daje znać o sobie żołądek (...). Symptomy te tłumaczymy sobie czasem w sposób racjonalny: „zjadłem coś nieświeżego, zbyt długo siedziałem w jednej pozycji, zmarzłem, jestem przemęczony itp.”. Niekiedy tak jest w istocie, ale równie często objawy owe są sygnałem nierozwiązanych konfliktów emocjonalnych, które wypierane ze świadomości lub silnie tłumione dają w ten sposób znać o sobie. Konflikty te są więc niejako wyrażane przez ciało. Zdarza się, że irtytację, wyobcowanie odczuwają ludzie nas otaczający, a także my sami. To z kolei wywołuje silnie napięcia, które staramy się powstrzymać, np. przez usztywnienie mięśni twarzy, aby nie okazać bólu, napięcia czy chęci płaczu. Trzymamy się prosto, aby nie wyrażać swoją sylwetką trawiącego nas przygnębienia czy smutku. Powstrzymujemy także emocje pozytywne. Dorosłemu człowiekowi nie wypada skakać z  radości po ulicy, śpiewać w biurze, krzyczeć w miejscach publicznych. Uważamy, że nie możemy sobie pozwolić na niekontrolowane wyładowanie witalności, hamujemy nasze odczucia, powstrzymujemy wewnętrzne procesy i blokujemy emocje. Ale tłumiona witalność musi się ujawnić. W obszarach zablokowanych odbywa się nieustanny proces akumulowania ładunku, aż do wybuchu w postaci np. irracjonalnej wściekłości. Z hamowaniem naszych emocji wiąże się częstotliwość ataków serca związanych z przemieszczaniem się zablokowanej energii.
Bardzo wiele osób kształtuje swoją postawę wobec życia już w okresie dzieciństwa. Dzieciństwo jest fazą bezradności, która bywa bezmyślnie wykorzystywana przez dorosłych dla zaznaczenia swojej mocy i siły. Naturalna spontaniczność i energia dziecka bywają brutalnie tłumione i korygowane przez dorosłych. Izoluje się dziecko od jego naturalnych odruchów i uzależnia od siebie, dozujac miłość  i poczucie bezpieczeństwa. Pierwotna ufność dziecka zmienia się w niepewność, jeżeli reakcje dorosłych są przypadkowe a system kar i nagród niekonsekwentny. Usiłując bronić się przed odrzuceniem emocjonalnym czy niesprawiedliwością, dziecko – podobnie jak dorosły – angażuje całe swoje ciało jako zaporę przed krzywdzącymi zarzutami. Zaczyna się garbić, głowa przekrzywia się lub opuszcza, zaczyna źle, płytko i nierówno oddychać, stąpa na samych palcach lub na samych piętach, jak gdyby bało się całą stopą oprzeć na ziemi itp. Ciało reaguje w ten sposób na napominanie, zarzuty, odrzucenie, usiłuje za wszelką cenę utrzymać równowagę w niepewnym świecie, pozbawionym swobodnego przepływu energii, wolności emocji, miłości i bezpieczeństwa. Elastyczne tkanki ciała, cała muskulatura mięśni przez pewien czas odnawia się niejako po każdym ciosie („jesteś beznadziejny”, „nic z ciebie nie będzie”, „przynosisz nam tylko wstyd”, „przestań natychmiast”), ale przy kolejnych urazach osoby te odczuwają najcześciej brak zdolności ruchowych, czują się sztywne, „zablokowane”, statyczne.
Wiele osób żyje wyłącznie na powierzchni zjawisk, które je dotykają, i lęka się ujawnić je nawet przed samym sobą. Ale równocześnie takie życie jest jałowe, toteż niektórzy ludzie usiłują się przebić przez tę barierę i uzyskać – choćby na chwilę – kontakt ze swym wnętrzem. Dzieje się to czasem przy pomocy alkoholu lub narkotyków;  w niekórych przypadkach wyjścia z sytuacji upatruje się w ucieczce od cywilizacji, od wielkiego miasta i w nawiązaniu kontaktu z przyrodą. Zazwyczaj jednak stosujemy na co dzień rodzaj samokontroli i jesteśmy własnymi, surowymi cenzorami. Lękamy się, że ujawniwszy emocje okażemy się bezbronni. Nie chcemy dopuścić do pogrążenia się w smutkach. Żyjemy więc w nieustannym usztywnieniu tak swoich przeżyć psychicznych, jak i odczuć wyrażanych przez ciało. Jedne blokują drugie i rzutują na naszą postawę fizyczną, a poprzez nią nasze widzenie ludzi, spraw i otaczającego świata. Lękamy się tracić to, co nazywamy „twarzą”. Wbrew własnym pragnieniom staramy się upodobnić do innych marionetek, które nas otaczają. I dziwimy się, że z dnia na dzień życie traci swój urok, blask i smak. Ukrywamy swoje „ja” i w konću nie umiemy odróżnić kreowanej przez siebie postaci od prawdziwej. Oszukujemy siebie, ale nie możemy oszukać swojego ciała. Ono demaskuje nas i zdradza. Nasza postawa, sposób trzymania się, cały układ ciała, lokalizacja najczęściej odczuwnaych dolegliwości wskazują, że cała nasza istota buntuje się przeciwko narzuconym sobie ograniczeniom. Aleksander Leven („Depression and the body, Pelikan Book, 1974) pisze: Czucie jest życiem wewnętrznym, ekspresja jest życiem zewnętrznym. W tym prostym ujęciu łatwo dostrzec, że pełne życie wymaga bogatego w uczucia życia wewnętrznego i wolności ekspresji. Jedno bez drugiego nie może być w pełni satysfakcjonujące.”
Zuzanna Celmer, "Mowa ciała", „Zwierciadło”, 15 II 1979r., nr 7 (1134)